Daleka wyprawa naszych trzech wolontariuszy rozpoczyna się już o świcie, 3 września. Po kilku godzinach lotu, seniorzy docierają do celu. Tak zaczyna się ich przygoda w Turcji.
Z lotniska odbiera ich Turek Erhan, który następnie zawozi Polaków do „Oskara” – kompleksu restauracyjnego w Ankarze. Zostają owacyjnie przywitani przez grupę wolontariuszy oraz Murata, odpowiedzialnego za program, wyżywienie i nocleg przybyłych gości. W sumie wita ich około dwadzieścia osób! Z restauracji, w której spożywają swój pierwszy w Turcji posiłek, rozpościera się widok na piękną panoramę Ankary. – Zaskakujące jest to, z jaką dbałością Turcy dbają o higienę – mówi Urszula Majkrzak, jedna z polskich wolontariuszek. – Już przy samym wejściu do restauracji otrzymujemy specjalny płyn do dezynfekcji rąk, później także spełniające podobną rolę chusteczki. Z taką samą sytuacją spotkamy się jeszcze nie raz – dodaje. Podejmowanie gości w restauracji wiąże się z niebywałą dbałością. Są oni traktowani w sposób szczególny. Kiedy zbliża się wieczór, wszyscy otrzymują specjalne, jednokolorowe nakrycia na ramiona. – To taki zwyczaj, aby jak najdłużej zatrzymać klienta – tłumaczy Urszula Majkrzak.
Kolejny dzień pobytu w stolicy Turcji upływa na zwiedzaniu zoo. Jednak według naszych wolontariuszy wrocławskie jest większe i ładniej wyeksponowane. Następnie wszyscy spotykają się ponownie w „Oskarze”, gdzie jedzą obiad i prowadzą długie rozmowy o wolontariacie.
Oryginalnie spędzają niedzielę. Tureccy opiekunowie – Atesz i 21-letnia studentka – wolontariuszka – Serab zawożą Polaków do kościoła katolickiego. Uroczyście wita ich tamtejszy ksiądz. – Ta msza w języku angielskim to dla mnie prawdziwa ciekawostka – wspomina Urszula Majkrzak. Naszą wolontariuszkę intryguje niemal wszystko, co dzieje się w trakcje nabożeństwa. Interesujący wydaje jej się także chór Filipinek i dyrygujący nimi czarnoskóry mężczyzna. Po mszy poznają kilka Polek, w tym panie z polskiej ambasady.
Jadą następnie do Błękitnego Meczetu. Tak jak wszystkie kobiety, Urszula, Wiesława i Serab otrzymują przy wejściu chusty na głowę i ściągają przed wejściem buty. – Po przekroczeniu progu meczetu od razu daje się poczuć specyficzną atmosferę. Mężczyźni są skupieni na modlitwie, natomiast niektóre kobiety zdaje się, że leżą i śpią. – Ku mojemu zaskoczeniu dzieci zachowują się spokojnie i to pomimo różnic wieku – opowiada Urszula Majkrzak.
Kolejnym miejscem, które zwiedzają jest dzielnica Ulus – stara i dość niebezpieczna część Ankary. Wzdłuż jej pięknych, wąskich uliczek znajduje się wiele bazarów, różnego rodzaju stragany i kawiarnie, a do tego na ulicach jest bardzo dużo ludzi.
Następny tydzień pobytu jest również urozmaicony. W parku, w Ankarze spotykają kilkudziesięciu młodych wolontariuszy z Europy. Są wśród nich osoby ze Słowenii, Słowacji, Grecji, Turcji, Włoch, Rumunii, Węgier, a także z Polski. Na początku, pierwszym zadaniem uczestników mających się tam odbyć warsztatów jest przygotowanie ozdobnych wizytówek. Wszyscy biorą udział w zabawie, która polega na tym, że siedzą naprzeciwko siebie z kartką papieru i przesuwają się co chwila o jedno miejsce. Za każdym razem ktoś z międzynarodowej ekipy dorysowuje jakiś element, np. oko. I w ten sposób powstaje portret. Drugą, zorganizowaną zabawą jest tzw. „sekretny przyjaciel”. Do skrzynki zostają wrzucone karteczki z imionami, po czym następuje losowanie przyjaciela. Każdy musi wykonać jakieś życzliwe gesty wobec wylosowanej osoby. Zabawa trwa przez cały tydzień pobytu z grupą międzynarodową. Uczestnicy podają sobie przez kogoś innego symboliczne drobiazgi, np. ładnie zapakowanego cukierka. Ostatniego dnia wszyscy ujawniają się jako „sekretny przyjaciel”. Bardzo podobała się też zabawa w „Mafiosę” – mafioso (w tej roli wystąpił pan Sławomir) ma wytrenowaną małpkę kradnącą i przynoszącą mu różne rzeczy, za co dostaje smakołyki (na zdjęciu poniżej).
Pod koniec tygodnia nasi wolontariusze razem z grupą młodzieżową udają się do miejscowości Kizilcahamam, oddalonej około sto kilometrów od Ankary. Z grupy tej szczególnie zaprzyjaźniają się z Greczynko – Rosjankę o imieniu Agapi. W Kizilkahamam wolontariuszy goszczą w swoich domach miejscowi Turcy. Urszula z Wiesławą i Agapi mieszkają u typowej Turczynki. Kobieta nie mówi po angielsku i dlatego tylko Agapi w miarę możliwości jest w stanie się z nią porozumieć. – Jest tam pedantycznie czysto – wspomina Urszula Majkrzak. – Już przy wejściu ściągamy buty i chodzimy boso. Chyba dlatego w mieszkaniu Turczynki w ogóle się nie brudzi – dodaje.
Z miejscowości Kizilcahamam przez 3 dni jeżdżą całą grupą w położone około dwadzieścia kilometrów od niej góry, gdzie znajduje się posiadłość Murata. W przyszłości ma tam powstać specjalny kompleks dla międzynarodowych grup wolontariuszy.
Cały czas trwają ciekawe warsztaty. Wolontariusze otrzymują jedno z wielu zadań polegające na przygotowaniu krótkich scenek dotyczących tematu: „Plagi, które nękają współczesne społeczeństwo”. Głównym zamysłem organizatorów ćwiczenia jest rozwiązywanie problemów świata, w związku z tym wolontariusze poruszają różne tematy z życia wzięte, jak choćby rozwody, narkomania, czy prostytucja. – Wszyscy uczestnicy warsztatów zaskakują niesamowitymi pomysłami – podsumowuje Wiesława Amiliańczyk.
W trakcie pobytu w górach, nasz wolontariusz, Sławomir Dąbrowski dzieli się z innymi swoimi umiejętnościami tanecznymi. Odtwarza płyty zabrane ze sobą z Polski i uczy chętnych kroków tanecznych. – Największy problem to znalezienie wystarczająco płaskiego terenu do nauki – mówi. W rytm cza-czy ruszają prawie wszyscy wolontariusze. – Szczególnie zaangażowane są trzy pary. Sławomir Dąbrowski pokazuje im także jak tańczy się tango i sambę. Okazja do zaprezentowania swoich umiejętności tanecznych nadarza się też później, w ankarskiej szkole dla dzieci głuchoniemych, gdzie o krótki kurs prosi personel placówki. Większość tamtejszych dzieci ma problemy z mówieniem, a także ma wady fizyczne. W trakcie pobytu w placówce, polscy wolontariusze mogą przyjrzeć się zajęciom, jakie tamtejsi nauczyciele prowadzą z sześciu- i siedmioletnimi uczniami. Jeszcze jednym miejscem, w którym tym razem Sławomir Dąbrowski uczy elementów cza – czy, rumby, walca i tanga argentyńskiego jest mieszcząca się w Ankarze szkoła dla dzieci, które nie mają rodziców. Są tam głównie chłopcy w wieku gimnazjalnym. Zadziwiające jest to, jak bardzo chcą uczyć się kroków. Do nauki tańca przyłączają się także nauczyciele i dyrektorka placówki.
Innymi zajęciem wolontariuszy jest malowanie obrazów w pracowni u Mustafa Aladag’a, artysty – malarza, wykładowcy na Akademii Sztuk Pięknych. Przez kilka kolejnych wtorków uczestniczą w zajęciach pod jego nadzorem. Każdy z wolontariuszy dostaje sztalugi, farby i pędzle. Mustafa sugeruje „swoim uczniom”, co mogą uwiecznić na płótnie i w ten sposób każdy stopniowo maluje po trzy obrazy. Część płócien zostaje w Turcji, pozostałe uczestnicy zajęć zabierają ze sobą na pamiątkę.
Pewnego dnia grupa z Mustafem na czele udaje się na stację kolejową, gdzie tamtejszy dyrektor pokazuje im zabytkowy wagon Atatϋrka (polityka, wojskowego i pierwszego prezydenta Turcji), w którym znajduje się sypialnia, toaleta i wiele jego skarbów. Nasi wolontariusze zwiedzają także piękne Mauzoleum Ataturka w centrum Ankary, które jest często odwiedzane przez Turków i turystów zagranicznych.
Z inicjatywy Murata wolontariusze angażują się jeszcze w inne zadania. Robią lampy z tykwy. Jest to zasuszony owoc cukinii o odkrojonym końcu. Dziurkują go, tworząc niepowtarzalne wzory, a następnie wklejają w powstałe otwory ozdobne koraliki. Używając specjalnych farb i klejów, przyozdabiają drewniane pudełka czy czyszczą ręcznie stoły a następnie pokrywają je farbą.
Wolontariusze mają też okazję zwiedzić Baypazari – miasto położone w kotlinie, pomiędzy górami, które swoim wyglądem przypomina polskie kurorty górskie. Jest to wycieczka autokarowa z Ateszem. W miasteczku jest dużo ładnych uliczek, na których podobnie jak w Ankarze kwitnie handel, a w centrum stoi olbrzymi pomnik marchewki. Wchodzą na górę widokową (jak w Krynicy na Górę Parkową) skąd rozpościerają się przepiękne widoki.
Atesz bawi się w nauczyciela i pewnego dnia uczy naszych wolontariuszy słów i zwrotów tureckich. Na nauce się nie kończy, postanawia ich potem przepytać z przekazanej przez niego wiedzy. W zamian nasi wolontariusze któregoś dnia organizują wieczór polski i próbują nauczyć Turków kilku polskich zwrotów.
W trakcie pobytu w Turcji zwiedzają muzeum historyczne. To dawne mieszkanie Turków, którzy wyprowadzili się z niego i można teraz tam oglądać dawne, tureckie umeblowanie, stroje oraz przedmioty użytku codziennego. – Zadziwiające są pochodzące z dawnych czasów tureckie naczynia – mówi Wiesława Amiliańczyk. – Przeważają duże wazy i różnego rodzaju misy z miedzi. Widocznie dawniej rodziny jadły posiłki z jednego ale niemałego naczynia – dodaje. Zdaje się, że część starych zwyczajów przetrwała do dzisiaj. – Nie zapomnę pewnej sytuacji. Któregoś dnia jesteśmy w restauracji, gdzie jemy z Turkami jajecznicę. Ku mojemu zdziwieniu, jedzą ją z jednego dużego talerza, za pomocą maczanej w nim bułki – opowiada Sławomir Dąbrowski.
Pożegnanie naszych wolontariuszy to zbiór miłych gestów. Turcy przygotowują na tą okazję tort z trzema świeczkami do zdmuchnięcia. Ponadto każdy z naszych wolontariuszy otrzymuje komplet filiżanek z podstawkami i ręcznie robione papierowe kwiaty z życzeniami.
– W Turcji zaskakuje mnie otwartość tamtejszych ludzi. Wszyscy mówią sobie na „ty” – podkreśla Urszula Majkrzak. Ponadto panuje tam zwyczaj witania się poprzez dotknięcie policzkiem o policzek lub całowanie w policzek drugiej osoby. To faktycznie niesamowicie śmiały zwyczaj jak na taki kraj. – Intryguje mnie też transport turecki – wspomina Urszula Majkrzak. – Głównie ładnie oświetlona kolejka (podobna do naszych górskich), która jeździ nad Ankarą, a także pozbawiony organizacji ruch uliczny – dodaje. – Fascynujące jest położenie stolicy. Leży ona wśród gór, stąd w mieście co jakiś czas widać skały. Po nich spływa woda, która odświeża rozżarzone powietrze – opowiada.
– Zaskakujące jest to, że ani na ulicy, ani w restauracji nie spotykam osób, które piłyby alkohol – wspomina Wiesława Amiliańczyk. – Ponadto, zupełnie inaczej, niż u nas w Polsce wygląda tam zwyczaj goszczenia się. Gdy Turcy przychodzą w gości, nie smakują przygotowanych przez obcokrajowców potraw. Przynoszą swoje – dodaje.
– Turcy są bardzo uprzejmi – mówi Sławomir Dąbrowski. – Najgorsza jest tylko bariera językowa. Gdyby nie ona, można z tą narodowością naprawdę zaprzyjaźnić się.
Elżbieta Małoszyc